sobota, 24 listopada 2018

Nieczystość

Znowu to zrobiłam.

Nie mogę uwierzyć, że to się stało. Przecież tak dobrze sobie radziłam, tak dobrze mi szło unikanie tego. Ale to znowu przyszło. Jednak może zacznę od początku.

Trudno jest mi o tym pisać.
Masturbuję się od dziecka. Nie wiem skąd mi się to wzięło. Ostatnio dowiedziałam się, że niektóre dzieci tak mają, że to jest naturalne i że się z tego wyrasta. Ja nie wyrosłam. Gdy byłam młodsza, wystarczyła jakaś erotyczna scena w filmie czy jakiś obraz by wywołać podniecenie i chęć ulżenia sobie, że tak powiem. Szybko powiązałam akt seksualny z aktem masturbacji. Jednak były to delikatne akty. Wtedy to wyglądało tak, że pocierałam kroczem o kant łóżka na przykład. Później doszło do tego oglądanie pornografii by wywołać podniecenie. Potrafiłam to robić kilka razy na dzień. A im większe było ryzyko, że ktoś to zobaczy, tym większa była przyjemność.
Potem koleżanki z internatu pokazały mi czat przez kamerkę internetową na żywo, w którym rozmówcy byli wybierani losowo. Zazwyczaj mężczyźni pokazywali tam swoje genitalia.
Przez pewien czas często wchodziłam na tę stronę.
W pierwszej klasie liceum poznałam chłopaka. Zadurzyłam się w nim. On mnie pocałował i od tamtej pory zachowywaliśmy się jak para choć nią nie byliśmy. Wiele razy dochodziło do namiętnych pocałunków, dotykania i pieszczot (przez ubranie). Jednak szybko to, co tak naprawdę się jeszcze nie zaczęło, skończyło się. Przez dłuższy czas byłam sama. Było potem jeszcze kilku chłopaków ale z nikim nie byłam tak blisko jak z tym pierwszym.
Będąc w trzeciej klasie liceum poznałam przez internet chłopaka, z którym aranżowałam scenki erotyczne. Wtedy zaczęłam pisać z nim na tematy dotyczące seksu. Podniecał mnie. Coraz częściej dopuszczałam się aktów samogwałtu. Z drugiej strony czułam, że mogę mu w tej kwestii zaufać. Wszyscy widzieli we mnie świętoszkę. Bo chodzę do kościoła, bo Bóg jest ważny w moim życiu. Jednak pomimo tego upadam w grzech nieczystości. Nikt dotąd tak dobrze mnie nie rozumiał.
Później odnowiła się moja relacja z moim pierwszym chłopakiem. Robiliśmy różne rzeczy już nie tylko przez ubranie. Ja dogadzałam mu ręką, a on mi ustami. poza tym pieściliśmy się nawzajem będąc bez ubrań. Jedyne do czego nie doszło to penetracja i seks oralny z mojej strony. Wkrótce jednak zrozumiałam, że łączy nas tylko pożądanie. Że nie jesteśmy zgrani, że dzieli nas zbyt dużo, że mamy inne aspiracje i poglądy. Stwierdziłam, że nie możemy być razem. Rozstałam się z nim. Lecz to nie był koniec.
Po jakimś czasie on napisał do mnie. Nie chciałam się z nim spotykać, bo bałam się, że do czegoś znowu dojdzie. W końcu jednak okoliczności mnie do tego zmusiły, bo zepsuła mi się lampa na stancji i musiałam znaleźć kogoś kto mi ją naprawi, a że on zajmował się takimi rzeczami, to pomyślałam o nim. Gdy się spotkaliśmy i on mi pomógł, to potem zaczęliśmy się całować i doszło do tego, ze on zdjął koszulkę. W pewnym momencie powiedziałam dość. Gdy potem o tym rozmawialiśmy, oboje doszliśmy do wniosku, że między nami jest jedynie pożądanie, nic więcej.
Od jakiegoś czasu nie spotykam się z nikim i nie szukam na siłę chłopaka. Ale napięcie często się pojawia. Ostatnio zaczęłam oglądać hentai.
Jakiś czas temu postanowiłam, że nie będę się masturbować. Wytrzymałam około trzech tygodni. Niestety ostatnio to wróciło. Nie mam momentami siły by walczyć. Ale ciężko jest mi z tym, bo wiem, że to grzech ciężki. Dlatego muszę jak najszybciej pójść do spowiedzi.

poniedziałek, 3 września 2018

Ból





 Rozdzierający ból wewnątrz mnie.

Niemożność dotknięcia tego, co w zasięgu wzroku. Umieram. Powoli i boleśnie. Staczam się w otchłań. To pozorne szczęście, te nikłe chwile radości to tylko mgnienia wobec tego co przede mną. Przeminą, jak przebłyski słońca i znów niebo spowiją chmury. Opadnie zasłona mroku. Znów Ona będzie mnie prześladować. Depresja. Znów oczy będą mi puchły od płaczu, a głowa pękała z bólu. Ból, to stała część mojego istnienia. Jestem bólem, zadaję ból sobie i innym. Nie mogę już tego znieść. Gdy próbuję zapomnieć, ona powraca z jeszcze większą siłą. Wylewam potoki łez. Moje myśli krążą po głowie obijając się o mury, które sama stworzyłam. Te mury to blokady. Nie pozwalają mi normalnie żyć, jeść, spać, uczyć się. Mam już tego dosyć. Może lepiej będzie odejść?

niedziela, 2 września 2018

Nici pajęcze


Rozdzieram kartkę zapisaną marzeniami. 

To tak jakbym pruła swoją duszę na strzępki, pojedyncze nitki, które opadają na ziemię niczym babie lato. Te skrawki to ostatnie cząstki moich uczuć, które rozproszyły się po całym świecie. W samozniszczeniu nie szukam win innych. Sama do tego dążę. Patrzysz w moje oczy i jedyne co widzisz to pustka zamknięta w obrębie nieba. Moje oczy patrzą, ale nie widzą we mgle łez. Moje usta mówią, ale nikt ich nie słyszy. Są tak blade jak ta ściana. Widzisz ją? Tak, to ja tam stoję, niewidoczna. Ciągle zagłębiona w swoim świecie. Zagubiona w miejscu, które miało być rajem. Nigdy się z niego nie uwolnię. Jedyny czas jaki został mi dany już minął, niewykorzystany. Teraz jestem tu już tylko fizycznie. Mój duch jest tysiącem nici pajęczych, rozerwany i wyrzucony do śmieci jak te zabazgrane kartki. Nic nie warte. A na moich ustach pozostanie jedno pytanie: Dlaczego?

Niewola




 Czuję się jak pies uwiązany na łańcuchu. Mogę sięgnąć tylko tam gdzie pozwalają mi moje ograniczenia

Jestem wściekła. Przepełnia mnie złość, w moim sercu panuje burza, w moim umyśle zamieć, a w mojej duszy sztorm. 9 w skali Richtera. Na zewnątrz niewzruszona skała. Twarz bez wyrazu. mam ochotę wykrzyczeć wszystko co czuję, rozbić wszystkie lustra albo poprosić swoje odbicie by wyszło i uderzyło mnie w twarz. Czemu nie mogę być w tym lustrze? Zostawiona w spokoju, widoczna tylko wtedy, gdy mój sobowtór (a raczej pierwowzór) podejdzie i zacznie się przyglądać. Być płaskim obrazem na szkle. Nie mówić. Nie ranić innych swoimi słowami. Naśladować czyjeś ruchy. Nie podejmować samodzielnych decyzji. Jakie to by było proste...
Ale nie, ja jestem tu, na tym chorym świecie zdana na łaskę samej siebie. Nie potrafię uwolnić się od przeszłości, której łańcuch zaciska mi się na szyi coraz bardziej ilekroć spróbuję szarpnąć. Czy  kiedyś przywyknę na tyle by bać się dłoni dającej mi wolność?

piątek, 31 sierpnia 2018

Dorosłość




 Pamiętam jak płakałam, bo nie chciałam stać się dorosła. Wciąż nie chcę...



Mam już dość. Tych sztucznych uśmiechów, masek przyklejanych. Na ulicy pełno spojrzeń w bliżej nieokreśloną przestrzeń lub w buty. A ja idę i próbuję udawać obojętną, choć w środku się rozpadam. Bardzo rzadko ktoś uśmiechnie się szczerze, ale są to twarze zazwyczaj dzieci lub nielicznych przyjaciół. Dzieci są odbiciem Boga. To one najlepiej patrzą na ten świat. Naśladując dorosłych dzieci robią sobie krzywdę. To jest najgorsza rzecz jaką mogą zrobić. Zastanawiam się nad swoim życiem i odwracam oczy pełne łez. Kim jestem? Tylko dzieckiem, które nie chce dorosnąć. A może AŻ dzieckiem?

A Ty?
Czy już straciłeś to dziecko wewnątrz siebie?

Anioły



"Jest za zimno, by anioły mogły latać.
  
Boją się mrozu, który dotknie ich nagich stóp i rąk, który zmieni ich szaty w twarde skorupy, który pokruszy im skrzydła. A przecież ludzie potrzebują aniołów. Kto pomoże im wstać, gdy upadną? Kto ogrzeje, gdy będzie zimno? Na pewno nie one. Gdy zejdą na ziemię, staną się lodowymi rzeźbami podobnymi do tych kamiennych, które widziałam na cmentarzu. A gdy przyjdzie wiosna i pierwsze ciepłe promienie słońca, stopią się i wsiąkną w grunt. Nie wierzę już w anioły. Bo gdy ich potrzebowałam, one grzały się w słońcu, ponad śniegowymi chmurami..."

 https://www.youtube.com/watch?v=UAWcs5H-qgQ

Dlaczego Amy śpiewa "Lithium..."?



Przez bardzo długi czas, gdy słuchałam tej piosenki, nie wiedziałam o czym Amy śpiewa. Co znaczy to słowo, które jest tytułem piosenki. Nie wiedziałam jak bardzo stanie się mi bliskie. 
Amy śpiewa:

"Lithium, don't wanna lock me up inside
Lithium, don't wanna forget how it feels without
Lithium, I wanna stay in love with my sorrow
Oh, but God, I wanna let it go..."

Co po polsku znaczy:

"Licie, nie chcę zamknąć się w sobie
Licie, nie chcę zapomnieć, jak czułam się bez ciebie
Licie, chcę pozostać zakochana w moim smutku
Och, ale Boże, chcę pozwolić temu odejść..."

A przecież lit, to pierwiastek, który znam z lekcji chemii! Więc o co chodzi? 
Dowiedziałam się o tym dopiero w szpitalu psychiatrycznym, do którego trafiłam późną jesienią 2017 roku. I może dla wielu osób to nie jest szczególne odkrycie, ale dla mnie było. Bo lit, a właściwie węglan litu służy do... Leczenia epizodów maniakalnych w chorobie afektywnej dwubiegunowej. W  m o j e j  chorobie. Słuchałam tej piosenki tak długo, bez tej świadomości. A gdy się o tym dowiedziałam, gdy przeczytałam tekst uważnie... zakochałam się w niej jeszcze bardziej. Zastanawiam się skąd u Amy taka wrażliwość... Czy też przeżyła coś podobnego? A może dużo o tym słyszała lub ktoś z jej bliskich się z tym zmaga... To sprawiło, że wokalistka Evanescence stała mi się jeszcze bliższa...


Choroba Afektywna Dwubiegunowa - moja historia


Może ktoś z was będzie się zastanawiał skąd u mnie tak pesymistyczne przemyślenia. Może część osób się domyśli, że z moją psychiką jest coś nie tak. Bo jest. Jestem chora psychicznie... Jak to okropnie brzmi! Ale taka jest prawda. Chociaż moje przemyślenia zazwyczaj pochodzą z czasów liceum, które ukończyłam dwa lata temu, to i tak czuję czasami ich bolesną aktualność. Dzisiaj chcę się z wami podzielić częścią mnie - moją chorobą. Oto wpis, który zamieściłam również na swoim poprzednim blogu. Może ktoś z tamtych czytelników tu zajrzy...


„To uczucie, że każdy ma swoje życie, a ty nie jesteś udziałem niczyjego życia.
To kłamstwo, że nic nie jesteś wart, bo może nie masz pracy, masz trudne relacje z rodziną, mężem/żoną, bo nie osiągnąłeś tego co chciałeś.

Ta samotność, którą starasz się zamaskować rzucając się w wir obowiązków, tymczasowych przyjemności, które tak naprawdę nie dają szczęścia.

Ta bezsilność, która nie znika nawet jak wszyscy zapewniają cię, że wszystko będzie dobrze.

Jak mam opisać te uczucia tak, by inni je zrozumieli?

Dlaczego tak boję się wziąć sprawy swojego życia w swoje własne ręce?


To jest takie niesprawiedliwe, że inni po prostu żyją, mają gorsze dni, które mijają same z siebie, a ty wiesz, że twój czas normalnego funkcjonowania to tylko efekt działania leków. Wiesz, że stan lepszego samopoczucia to hipomania i coś w twojej głowie bije na alarm, ale ty nie chcesz przerywać tego stanu, bo wszystko w końcu się układa. Bo świat w końcu ma barwy! Bo wszystko ci wychodzi…

Ale z tyłu głowy ciągle masz ten lęk, że przegniesz w jedną lub w drugą stronę. Któregoś dnia łzy znów zaleją ci oczy i odbiorą oddech, a ty będziesz umierał w środku, choć na zewnątrz będziesz żył. Ale to tylko dla innych będzie życie. Dla ciebie to będzie jak sen zimowy, jak wegetowanie – czekanie na wiosnę. A tą wiosną znowu będzie hipomania”

Nie wiem ile lat miałam, pisząc te słowa. Ale dokładnie pamiętam co wtedy czułam. Prób opisania tego mojego stanu było wiele, ale każde kończyły się po jednej, dwóch stronach. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej. Chciałabym, żebyście wy –moi drodzy Czytelnicy - choć trochę poznali mnie i moją chorobę – Zaburzenie Afektywne Dwubiegunowe.
Czym jest Chad (Choroba Afektywna Dwubiegunowa/Zaburzenie Afektywne Dwubiegunowe)? Jest to grupa nawracających zaburzeń psychicznych, w przebiegu których występują zespoły depresyjne i maniakalne lub hipomaniakalne rozdzielone lub nie okresami remisji (bez objawów). Rozpoznanie zaburzenia afektywnego dwubiegunowego może być postawione wtedy gdy u osoby występują przynajmniej dwa epizody afektywne – depresji, mani lub hipomanii lub mieszane i przynajmniej jeden z tych epizodów nie był epizodem depresji. O co chodzi?
Może najpierw skupmy się na nazwie. Jest to zaburzenie, czyli coś nie działa prawidłowo. Afektywne – afekt to inaczej emocja. Kiedy występuje zaburzenie afektu, odczuwamy niewłaściwe emocje lub odczuwamy adekwatne do sytuacji emocje ale w zbyt niskim lub wysokim nasileniu. Trochę to skomplikowane, wiem. Przykładowo jesteśmy nadmiernie radośni lub odczuwamy smutek choć nic złego się nie dzieje. Dwubiegunowe, bo mamy dwa przeciwległe stany odbiegające od normy. Jest to depresja i mania (bądź hipomania). Mogą się też zdarzyć epizody mieszane kiedy występuje część objawów depresji i część objawów manii czy hipomanii. Czasami epizody mieszane w ogóle nie występują. Są też stany remisji, które są celem leczenia. Ja właśnie teraz jestem w takim stanie. W innym wypadku, to, co ja czuję i jak odbieram świat całkowicie odbiega od tego co czułby zdrowy psychicznie człowiek. Leki wytłumiają te nadmierne emocje i człowiek funkcjonuje „normalnie”. Chad to choroba która zostaje z nami zazwyczaj do końca życia, w niektórych przypadkach da się ją zaleczyć tak by funkcjonować bez leków. Czasami jednak trzeba brac leki do końca życia. Dla mnie ta wiadomość była szokiem. Myślałam sobie: to jest koniec, nigdy się nie wyleczę, będę żyła między szpitalem a domem nic nie osiągnę w życiu i umrę w zapomnieniu. Znam kobietę, która jest chora psychicznie i jej rodzina nie pomogła jej. Trzymają ją w domu jak w klatce, nie ma z nią w ogóle kontaktu. Bałam się, że sama tak skończę. Może to jest marne pocieszenie dla tych, którzy są chorzy, ale biorąc regularnie leki naprawdę da się normalnie żyć, można nawet zminimalizować lub całkowicie odstawić leki (oczywiście nie zawsze) Ja od 2013 roku biorę leki psychotropowe (bo takie właśnie są używane w leczeniu Chad) i zdałam maturę, skończyłam Studium Medyczne na kierunku terapeuta zajęciowy i właśnie się wybieram na studia pedagogiczne. Chad to nie jest przeziębienie, nie przejdzie jak weźmiesz tabletkę i poleżysz w łóżku. Jednak ludzie z tym żyją tak jak na przykład z cukrzycą.
Jeżeli chodzi o etiologię, to nie ma jednej jednoznacznej przyczyny. Mówi się, że mają na tę chorobę wpływ geny, aczkolwiek w mojej rodzinie ja jestem pierwszym przypadkiem. Czynnikami chorobotwórczymi są też różne sytuacje z życia, środowisko w jakim człowiek się wychowuje, funkcjonuje i stres (ma bardzo duży wpływ) . W moim przypadku choroba często się ujawniała przed jakimiś stresującymi wydarzeniami.
Na pewno są takie zdarzenia, sytuacje i odczucia traumatyczne, które są zapalnikiem dla choroby. U mnie takim zapalnikiem była śmierć mamy. Moja mama zmarła osiem lat temu, miałam wtedy 13 lat. Zostałam sama z szóstką rodzeństwa , dziadkami i tatą, z którym nie dogaduję się dobrze do dziś. Ta sytuacja była dla mnie bardzo przytłaczająca. Przez trzy lata wypierałam to z umysłu, z serca i duszy, nie chciałam się przyznać przed samą sobą do bólu chociaż go czułam i przez to nie przeżyłam dobrze tej żałoby. Ważne jest, żeby po stracie bliskiej osoby odpowiednio to przeżyć, rozmawiać z ludźmi, warto nawet przełamać się i pójść do psychologa, wtedy pozwalamy sobie na ten ból i to się nie kumuluje. Ja nie „przepracowałam” tej żałoby, więc sytuacje, które przeżywałam jako nastolatka ciągle odnosiłam do tego , że nie ma ze mną mamy. Byłam przekonana, że jej obecność zmieniłaby moje życie. Nie było to do końca prawdą, bo mama i tak nie byłaby przy mnie non stop. Myślę, że mimo tego, że płakałam, to nie miałam świadomości jak ogromna jest to tragedia i że mam prawo cierpieć.
Stany depresyjne pojawiły się u mnie w trzeciej klasie gimnazjum, po świętach Bożego Narodzenia. Chodziłam wtedy do szkoły, było zimno i ponuro. Przez około dwa tygodnie moja najbliższa koleżanka (praktycznie tylko z nią się zadawałam w tamtym czasie) chorowała i nie miałam z kim porozmawiać. Poczułam się znowu okropnie samotna, reszta moich koleżanek obgadywała mnie, śmiała się ze mnie. Może wtedy wyolbrzymiałam wszystko, ale czułam się osaczona. W pewnym momencie coś we mnie pękło. Wracałam autobusem do domu, a moje koleżanki zaczęły dogadywać mi, że się zakochałam w pewnym chłopaku. Ja byłam tym tak przerażona, że rozpłakałam się, wydarłam się na nie i na najbliższym przystanku wybiegłam z autobusu. Gdy przyszłam do domu, zamknęłam się w łazience i długo płakałam. Nie chciałam z nikim rozmawiać, choć moi dziadkowie się martwili i chcieli wiedzieć co się stało, ja nie potrafiłam im tego wytłumaczyć. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że coś się dzieje. Jednocześnie stałam się cieniem samej siebie. Nie mogłam jeść, bo miałam odruchy wymiotne. Nie spałam całe noce. Potrafiłam siedzieć cały dzień w jednej pozycji i nie myśleć o niczym konkretnym. Byłam wtedy wzorową uczennicą, ale gdy przychodził czas jakiegoś sprawdzianu czy kartkówki, siedziałam parę godzin nad materiałem, który normalnie ogarnęłabym w jedną godzinę i płakałam, bo nic nie wchodziło mi do głowy. Nie rozumiałam słów, które czytałam. Nie rozumiałam czasami nawet tego co oglądałam w telewizji, czy wypowiedzi, które ktoś do mnie kierował. To było okropne. Wyglądałam na niesamowicie zamyśloną, a w głowie miałam… pustkę.

Czułam się jakbym była pod szklanym kloszem, pod który dociera tylko mała część ze wszystkich sygnałów, które powinnam „odbierać” z otoczenia. Nie odzywałam się praktycznie w ogóle, tylko jak ktoś mnie o coś spytał. Te wypowiedzi były krótkie i nieskładne. Żyłam gdzieś poza światem. A właściwie nie żyłam, tylko trwałam. Moje zachowanie zaczęło wszystkich niepokoić. Moją rodzinę, dziadków szczególnie, tatę mniej. Moi nauczyciele z gimnazjum zauważyli, że coś się dzieje i poszłam na rozmowę z panią dyrektor. Lubiłam ją, uczyła mnie polskiego. Mówiła, że jej syn też przez coś takiego przechodził, ale wyszedł z tego i już nie bierze leków. Dużo osób, z którymi rozmawiałam mówiło, że z tego wyjdę. Uwierzyłam w to chociaż czułam się bardzo źle, czasami miałam takie myśli, że gdyby mnie nie było, to wszystkim byłoby lżej. Mówiłam sobie, że nie mam prawa myśleć depresyjnie, bo przecież mam co jeść, mam dach nad głową, a są tysiące ludzi, którzy nie mają tego co ja więc nie mam prawa narzekać. Potem dowiedziałam się, że ludzie z depresją i innymi takimi zaburzeniami bardzo często się obwiniają. Myślą, że choroba to ich wymysł, ale ona naprawdę jest chociaż nie widać jej tak jak ospę. W końcu moja ciocia (siostra mamy) gdy przyjechała, zauważyła, że źle jest ze mną i razem z babcią stwierdziły, że muszą mnie zabrać do specjalisty. Pamiętam tą wizytę, pojechaliśmy do miasta do najlepszego psychiatry jaki tam był. Wyglądało to tak, że siedziałam w fotelu, zalana łzami, nie mogłam nic powiedzieć, a tata i ciocia próbowali opisać mój stan. Było to trudne, mówiła głównie ciocia, ale ona z nami nie mieszka, więc nie znała wszystkich moich zachowań. Tata ogólnie jest cichy w takich sytuacjach, a też ja nie byłam wobec niego wylewna wcześniej więc z diagnozą było ciężko. Lekarz wydał mi się bardzo odległy, siedział za biurkiem, pisał i przytakiwał. Wyszłam stamtąd z receptą i obietnicą, że po ośmiu miesiącach to minie. Nie wiem kto zawinił, czy lekarz, czy ja, bo nie brałam leków systematyczne. Nie wiem jak to się stało, ale coś, co na początku nazwano depresją szkolną, przerodziło się w Chad, z którym ciężko się walczy – nawet teraz. Może po prostu tak miało być? Ta wizyta odbyła się w lutym, przypisano mi Setaloft i Hydroksyzynę na sen. Dziadek pilnował, żebym regularnie brała leki. Najpierw brałam ćwiartkę Setaloftu, później połówkę i tak stopniowo do dwóch tabletek plus wieczorem te nasenne. No i faktycznie, stopniowo zaczęłam funkcjonować normalnie. Wiosna się zaczynała. Jeździłam na rolkach, zbliżał się egzamin gimnazjalny, ale ja byłam spokojna. W kwietniu nadeszła pora testów i wszystko znowu przyszło. Pierwszy nawrót. Wtedy był to stan depresji. Dużo płakałam, martwiłam się, panikowałam. Byłam praktycznie prymuską w moim gimnazjum i nie wyobrażałam sobie, że napiszę egzamin źle. Wyobrażałam sobie, że zawiodę wszystkich jak przyjdą wyniki i w ogóle same najgorsze rzeczy się staną, jak ten test źle mi pójdzie. Znowu byłam zamknięta. Nawet, żeby wstać, ruszyć się gdzieś, musiałam się przekonywać, przełamywać. Czułam się tak jakbym była zastygniętym woskiem. Musiałam wyrywać ciało z letargu . Czułam, że moje życie nie ma sensu. Na wakacje polepszyło mi się, wyniki egzaminu były dosyć dobre. Nadszedł czas wyboru liceum. Znowu stres i znowu dół. Na domiar złego, gdy prosiłam siostrę o pomoc, to ona powiedziała, że muszę sama zacząć decydować o sobie. Kiedyś byłyśmy blisko, odkąd znalazła chłopaka i poszła do liceum, zmieniła się. To też miało wpływ na moją chorobę. Końcówka wakacji upłynęła w miarę spokojnie, nie miała objawów, ale gdy przyszedł nowy rok szkolny, znowu się zaczęło. Nowa szkoła, przeprowadzka do miasta, mieszkanie w internacie, tylu nowych znajomych, nauczycieli, to wszystko to było dla mnie za dużo. W moim stanie to nie było dobre, tyle nowych wrażeń. Wybrałam trudny profil – bio-chem i szybko przestałam dawać sobie radę. Liceum było na wysokim poziomie, uczyłam się, starałam się, ale było ciężko. Miałam cztery lokatorki w pokoju. Gdy byłam w złym nastroju, to nie mogłam skupić uwagi, a gdy byłam w dobrym wszystko absorbowało moją uwagę poza nauką. Rozmawiałam ze znajomymi, w czasie przeznaczonym na naukę a gdy moje koleżanki zarywały noce, ja spałam bo była na lekach. Ogólnie Chad to taka sinusoida. Raz jest góra, euforia, radość, świat nabiera kolorów, jestem kreatywna, twórza, tryskam energią i pomysłami. Robię rzeczy szalone, uważam, że podbiję Świat. Zaraz potem jest spadek w dół. Stagnacja, smutek, marazm, rozpacz, myśli samobójcze, brak działania, brak chęci do życia, świat jest szary, ponury, a ja to najchętniej bym zniknęła. Nie widzę sensu, nie wiem po co to wszystko. Nawet jeśli bym rozmawiała z najlepszym przyjacielem, z chłopakiem/dziewczyną, nawet jeśli w danej chwili robiłabym to, co uwielbiam robić, to i tak nie da mi szczęścia, bo jestem po prostu chora. Wiosną mam największe jazdy jeśli chodzi o tą chorobę. Pierwszy stan manii dopadł mnie na przełomie maja i czerwca 2014 roku. Poznałam w chórze szkolnym chłopaka, w którym się zakochałam. Chodziliśmy na długie spacery, obeszliśmy prawie całe miasto. Ja latałam pod niebem ze szczęścia, to były wspaniałe chwile. Nie myślałam o niczym innym. Ale wkrótce wszystko zaczęło się wymykać spod kontroli. Poszłam do spowiedzi. Byłam strasznie rozdygotana, od jakiegoś czasu brałam leki nieregularnie co wpływało na moje emocje. Gdy uklękłam do konfesjonału, nie mogłam przypomnieć sobie żadnego grzechu. Gdy kapłan powiedział twoje grzechy są ci odpuszczone, popłakała się i odeszłam stamtąd. Poczułam, że ktoś zrzucił ze mnie cały ten ciężar. Byłam wolna od grzechów! Prawdziwie wolna! Napełniło mnie to tak wielką radością, że chciałam się nią dzielić ze światem. Tylko że to się przerodziło w fanatyzm. Zaczęłam żyć w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Ludzie myśleli, że jestem po narkotykach albo opętana. Ja zaś uważałam się za wysłanniczkę Boga, widziałam wyraźniej wszystkie kolory, doszukiwałam się ukrytych znaków, pisałam jakieś hasła na skrawkach papieru, męczyłam ludzi, żeby ze mną rozmawiali i snułam wywody sama nie mam pojęcia o czym. Nie byłam świadoma tego co robię. Właśnie na tym polega mania. Zamykam się w świecie, który jest tylko moim urojeniem, wydaje mi się, że jestem nie wiadomo kim, że mogę zdobywać świat. Ba, wydaje mi się, że jestem bogiem, celebrytą czy nawet papieżem(!) a tak naprawdę ciągle jestem sobą, tylko moje zachowanie jest inne, wskazuje, że coś się dzieje.

W takim stanie byłam chyba trzy lub cztery razy w swoim życiu.

czwartek, 30 sierpnia 2018

Proch





10.10.2014r

Czuję się pusta. Pusta jak skorupa, albo bańka mydlana. Może nawet gorzej, bo bańkę wypełnia powietrze...


Nie dbam. Nie dbam już o to, co pomyślą inni. Nie ważne czy dobrze się uczę, czy dobrze piszę, czy odpowiednio się ubieram, mówię i tak dalej...
Nie obchodzi mnie to. Mam to gdzieś. Od tego jak się uśmiechnę, czy co powiem nic się nie zmieni. Świat jest na mnie obojętny, a teraz ja staję się obojętna wobec świata. Kogo obchodzi jedna mała dusza, tak marna i nic nie znacząca. Tej duszy też już nic nie obchodzi. Trwa w niebycie dążąc do zniszczenia. Do chwili kiedy Pan Wszechświata skróci jej cierpienia. Jesteśmy prochem i w proch się obrócimy. Jak garstka prochu ma mówić innej garstce jak ma żyć, trwać? Czy wzbić się w powietrze czy opaść? To nielogiczne. nikt nie jest lepszy ani gorszy. Wszyscy jesteśmy marnym pyłem, cząsteczką porzuconą gdzieś w przestrzeni. W naszym mikroświecie zamykają się nasze sprawy. Umieramy z powodu samotności a gdzieś wybuchają supernowy...