poniedziałek, 3 września 2018

Ból





 Rozdzierający ból wewnątrz mnie.

Niemożność dotknięcia tego, co w zasięgu wzroku. Umieram. Powoli i boleśnie. Staczam się w otchłań. To pozorne szczęście, te nikłe chwile radości to tylko mgnienia wobec tego co przede mną. Przeminą, jak przebłyski słońca i znów niebo spowiją chmury. Opadnie zasłona mroku. Znów Ona będzie mnie prześladować. Depresja. Znów oczy będą mi puchły od płaczu, a głowa pękała z bólu. Ból, to stała część mojego istnienia. Jestem bólem, zadaję ból sobie i innym. Nie mogę już tego znieść. Gdy próbuję zapomnieć, ona powraca z jeszcze większą siłą. Wylewam potoki łez. Moje myśli krążą po głowie obijając się o mury, które sama stworzyłam. Te mury to blokady. Nie pozwalają mi normalnie żyć, jeść, spać, uczyć się. Mam już tego dosyć. Może lepiej będzie odejść?

niedziela, 2 września 2018

Nici pajęcze


Rozdzieram kartkę zapisaną marzeniami. 

To tak jakbym pruła swoją duszę na strzępki, pojedyncze nitki, które opadają na ziemię niczym babie lato. Te skrawki to ostatnie cząstki moich uczuć, które rozproszyły się po całym świecie. W samozniszczeniu nie szukam win innych. Sama do tego dążę. Patrzysz w moje oczy i jedyne co widzisz to pustka zamknięta w obrębie nieba. Moje oczy patrzą, ale nie widzą we mgle łez. Moje usta mówią, ale nikt ich nie słyszy. Są tak blade jak ta ściana. Widzisz ją? Tak, to ja tam stoję, niewidoczna. Ciągle zagłębiona w swoim świecie. Zagubiona w miejscu, które miało być rajem. Nigdy się z niego nie uwolnię. Jedyny czas jaki został mi dany już minął, niewykorzystany. Teraz jestem tu już tylko fizycznie. Mój duch jest tysiącem nici pajęczych, rozerwany i wyrzucony do śmieci jak te zabazgrane kartki. Nic nie warte. A na moich ustach pozostanie jedno pytanie: Dlaczego?

Niewola




 Czuję się jak pies uwiązany na łańcuchu. Mogę sięgnąć tylko tam gdzie pozwalają mi moje ograniczenia

Jestem wściekła. Przepełnia mnie złość, w moim sercu panuje burza, w moim umyśle zamieć, a w mojej duszy sztorm. 9 w skali Richtera. Na zewnątrz niewzruszona skała. Twarz bez wyrazu. mam ochotę wykrzyczeć wszystko co czuję, rozbić wszystkie lustra albo poprosić swoje odbicie by wyszło i uderzyło mnie w twarz. Czemu nie mogę być w tym lustrze? Zostawiona w spokoju, widoczna tylko wtedy, gdy mój sobowtór (a raczej pierwowzór) podejdzie i zacznie się przyglądać. Być płaskim obrazem na szkle. Nie mówić. Nie ranić innych swoimi słowami. Naśladować czyjeś ruchy. Nie podejmować samodzielnych decyzji. Jakie to by było proste...
Ale nie, ja jestem tu, na tym chorym świecie zdana na łaskę samej siebie. Nie potrafię uwolnić się od przeszłości, której łańcuch zaciska mi się na szyi coraz bardziej ilekroć spróbuję szarpnąć. Czy  kiedyś przywyknę na tyle by bać się dłoni dającej mi wolność?